Stan pasieki oceniam na 4+, co jest dość optymistyczną notą, ale zobaczymy, co zobaczymy, kiedy przyjdzie pora oglądać pszczoły we wrześniu. A czemu to? A temu to, że nastawiliśmy kilka rodzinek na miodobranie. Nasze żony wywarły na nas presję czyli nacisk. W związku z tym, że w TYMKRAJU panuje zamordyzm matriarchalny, musieliśmy się podporządkować. Oczywiście pod takim warunkiem, że mają z czego zbierać. Otóż wygląda na to, że mają. Pszczoły zachowują się spokojnie od początku sierpnia, choć nawłoć późna dopiero pierwsze kwiatki otwarła. Widocznie coś tam jeszcze w polach kwitło. Staram się to dostrzec. Prawdopodobnie jednak jest to mieszanka różnych pożytków ukrytych.
Już wcześniej, każdy w swoim departamencie, prowadzonym wg własnego widzimisię oraz czasu i chęci, zainstalowaliśmy w ostatnich dniach lipca ewentualne nadstawki (lubo też, uważacie, pod-stawki) miodowe wypełnione suszem różnych typów ramek. Wszystko po to, aby z tej gwałtownie rozkwitającej nawłoci coś tam dla siebie uszczknąć. Nabrałem przekonania, że dobra gospodarka polegająca na odbieraniu jedynie nadwyżek produkcji pszczelej wymaga lat nauki i przygotowań. O niektórych szczegółach pisałem już wcześniej.
Tak czy owak, nie mieszkając, bo gdzie tu mieszkać, na pasiece stoją domy dla pszczół, zapakowaliśmy ostatnie wolne korpusy Zandera i pomknęliśmy na objazd. Tu uprzedzę fakty i z zaskoczeniem napiszę, że udało nam się w jeden dzień obskoczyć wszystko.
Na pierwszy strzał wybraliśmy Y03 Pilawa, lokację, do której w kwietniu zostały przestawione rodziny przedwojenne, o czym chyba zapomniałem napisać w odpowiednim momencie, ale niech tam. No, w końcu stanęły tamój i tyle. Potem z nich robiliśmy odkłady, a nawet parę w to miejsce przywieźliśmy. Tam ulokowałem też moje pierwsze uliki weselne, które miały za zadanie wychować mateczniki na bazie rodziny fuksowej (jedynej, co nam przeżyła zimę), a następnie przedwojenne trutnie miały unasiennić wychowane matki... Dwa tygodnie wcześniej, w ostatnich dniach lipca, przejrzałem je i stwierdziłem, że albo widzę matkę, a nie widzę czerwiu, albo widzę czerw, a nie widzę matki. Ponieważ w moim wąskim pojęciu pszczelarstwa oba te czynniki powinny występować obok siebie, na wszelki wypadek postanowiłem liczbę dziewięciu ulików weselnych zredukować do trzech. Poprzez połączenie, które wykonuje się tak: z ula A bierze się wszystkie ramki z czerwiem oraz pszczołą i wkłada do ula B. Resztę mają wykonać same pszczoły, to znaczy rozstrzygnąć, która matka bardziej im się podoba, o ile w ogóle, itepe, itede.
Wyszło, jak wyszło, a mianowicie tak, że tylko w jednym z trzech ulików znalazłem matkę z ciemną dupą (czyt. odwłokiem). Niby fuksówki to krainki, dosyć ciemne, ale weselniki zakładałem na pomarańczowych buchwastach - myślałbym, że im się gdzieś zawieruszyła jakaś zdatna do wychowu larwa (w zasadzie od ustanowienia ulików do kontroli unasiennienia minęło trzy tygodnie bez mała), ale wolę wyobrażać sobie cuda-niewidy, bo dlaczego nie? Zobaczymy, co z tego wyniknie w przyszłości.
W rodzinkach przedwojennych, zarówno Jarka jak i moich, nie znaleźliśmy żadnych szaleństw. W stosunku do objętości i powierzonej im liczby plastrów rozwinęły się słabo. Nie mówię tego bez kozery. Ostatnie zabiegi polegające na okradaniu moich z czegokolwiek wykonałem jeszcze w maju, czyli zarówno okradzione z matek (22 maja) i mateczników (1 czerwca) rodzinki, którym pozostała cała pszczoła lotna i parę ramek czerwiu, miały dość czasu, aby zbudować jako-taką siłę. A tymczasem zarówno te cztery, które Jarek okradł zaledwie raz, jak i te moje, potraktowane brutalniej, siedziały na zaledwie 3-4 ramkach! Przed jednym ulem Jarka znaleźliśmy sporo pełzających pszczół, w tym takich bez skrzydełek. Warroza? No, w każdym razie DWV...
Cóż, nasz objazd zaplanowany był na podawanie tymolu do wybranych rodzin. Moja zeszłoroczna trauma podpowiada mi, że gdybyśmy to zrobili dwa tygodnie wcześniej, być może ustrzeglibyśmy te przedwojenne macierzaki przed kłopotami. Mądry Polak po szkodzie? Zobaczymy, zobaczymy. Nie wróżymy tym rodzinom wielkiej przyszłości, na szczęście udało się odchować po nich parę niezłych nukleusów, które rozwijały się znacznie lepiej niż ich macierzaki.
To nie jest zdjęcie z zimy, tylko opowiadanego objazdu, po prostu takie światło w aparacie...
Możliwe, niewykluczone, że oryginalna genetyka przedwojennych, trzymanych od pokoleń na obszarze bez nawłoci, gdzie głównym pożytkiem pszczelarza była spadź i lypa, mogła przystosować się do krótkiego, acz intensywnego sezonu. Toż na własne oczy widziałem, jak wspaniale zbierały wierzbę, a w maju i czerwcu rodzinki te nie pozostawiały naprawdę nic do życzenia. Zatem czy to choroba, czy po prostu taka uroda, zobaczymy na wiosnę.
Następne w kolejce (wg geografii, czyli rozwiązanego na poczekaniu dylematu komiwojażera) było pasieczysko Y05 Orzeszyn. Stało tam, wg moich obliczeń, niech zrekapituluję... 2+2+1+1+1+1=8 nukleusów. Nie odwiedzałem tego miejsca już od półtora miesiąca, a konkretnie od 25 czerwca, kiedy zawiozłem tam ostatnie dwa odkłady i jednocześnie połączyłem sześć już tam stojących w trzy - a właściwie to pszczoły same postanowiły to zrobić wcześniej, a ja tylko przeniosłem im ramki tak, żeby miały wygodniej w nowej konfiguracji. Okazało się, że ostatnie dwa odkłady nie udały się kompletnie - przypuszczam, że zostały wyrabowane w okresie głodu. Nie odwiedziłem tego pasieczyska celem podkarmienia w połowie lipca. Na przeszkodzie stała (a może leżała?) wielka kałuża na wjeździe do lasu. Uznałem, że w ten sposób zrobię eksperyment, jak przetrwają niewspomagane nukleusy - otóż wyszły z opresji w całkiem niezłej formie.
Szczególnie wyróżniła się rodzinka (również z połączenia dwóch łokełejów) o silnym temperamencie obronnym. Chyba jako jedyna na całej pasiece (tj. sześciu pasieczyskach) w tym roku atakowała aparat fotograficzny i nas przy okazji. Co oczywiście traktowaliśmy jako ponaglanie, aby szybciej zakończyć te wygłupy z oglądaniem pszczół. Rodzinka dała czadu z budowaniem i postanowiłem to trochę uporządkować. Drugą komorę-półkorpus, dostępny niefartem przez szparę, którą im pozostawiłem z braku uważności i niechlujstwa, uznały za przestrzeń do rozwoju. Kiedy odbudowały i zajęły wszystkie dziewięć powierzonych im ramek, zaczęły tworzyć za szparą. Powstał tam całkiem zgrabny plasterek i dwie ramki zalane nakropem. Na szczęście wciąż mieliśmy w aucie zapas korpusów i mogliśmy dokonać pewnego przegrupowania sytuacji. A następnie podaliśmy im tymol. Tym razem w zmniejszonej dawce, zgodnej z wytycznymi Erika Osterlunda ze Szwecji. Zaleca on, aby nie dawać jednorazowo do ula więcej niż 5g tymolu. Tymczasem w oryginalnym zestawie ApiGuard jest przeszło 12,5g tej substancji. Na ile rozumiem to, co widzę, traktament tymolem polega na możliwie długiej ekspozycji rodziny pszczelej na jego opary. Niektórzy uważają je za pszczelarską homeopatię, ale myślę, że wywiera swój skutek, skoro tak wielu pszczelarzy na świecie się nim posługuje. Zobaczymy, jakie będą efekty. Na wiosnę.
Następne w kolejce było pasieczysko Y04 Dobiesz, gdzie stanęły jeszcze w listopadzie zeszłego roku nasze leżaki dadanowskie. I wszystkie wymarły, jak się patrzy. Ponowne ich zasiedlanie nawet nieźle się udało. Mieliśmy tam rodzinkę buchwastową, którą Jarek utworzył na bazie mojego wyrojonego ula 21 maja. Od tamtej pory pszczoły miały w zasadzie święty spokój, bo dostały pełno ramek do zagospodarowania i nie było co przy nich robić. I w ten sposób awansowały do rangi największej petardy w całej pasiece. Czerwiu pełno, pszczoły pełno, a wszystko to w porze, kiedy połowa populacji ula znajdowała się gdzieś tam, w polu, zbierając nektar i pyłek.
Pszczółki te nie zachowywały się już jak hodowlane buchwasty. Wystarczyło im tylko jedno pokolenie, aby stały się rozbiegane, żywe i nawet nieco obronne, co można by zrzucić na zacienienie wylotka, ale nie chce mi się. Ewidentnie dostały jakieś geny pszczoły lokalnej, bo najwyżej połowa z nich miała pomarańczowe paski na odwłokach. Być może okoliczni pszczelarze nie korzystają z dobrodziejstw hodowli, a może, kto wie, gdzieś po dziurach chowają się jakieś dzikie pszczoły? Niewykluczone.
Pozostałe odkłady buchwastowe również miały taką pszczołę, co wcale nie powtarzało się na innych pasieczyskach. Nie nazwę tego w żadnym wypadku pomiarem ani obserwacją. To raczej takie trochę intuicyjne spostrzeżenie.
Na tym pasieczysku stała też rodzina córek po fuksówkach - również pięknie się rozwinęła i dostała pionowe kraty odgrodowe, aby dać nam parę ramek miodu. Jeżeli zdoła zebrać nadwyżkę.
Kolejnym przystankiem była Y06 Baza, gdzie stanęły rodziny skierowane do przetrwania bez leczenia w jakiejkolwiek formie. Tam podałem 17 czerwca mateczniki z ocalałej po zimie rójki Łukasza. Dostałem od niego trzy sztuki. Dwie rodzinki znajdowały się we wprost znakomitej formie, a jedna, niestety, wypszczeliła się. Nie mogło być w tym winy genów pozyskanych od Łukasza. Prawdopodobnie pszczoły już wcześniej zmagały się z jakąś chorobą. Matecznik podałem do rodziny ze starą matką przedwojenną, którą ongi wyciągnąłem z ula na Y03 Pilawa. A jak wspomniałem, tam wcale nie wygląda to różowo.
Na Y06 Baza znajdowały się oprócz tego dwa odkłady na matecznikach ratunkowych buchwasta, dwie rodziny na starych matkach przedwojennych (które zachowywały się bardzo dobrze) oraz dwie rodziny utworzone metodą dość chaotyczną pod matki, które otrzymałem w darze od Jacka Merca z Gospodarstwa Pasiecznego Polisz Miód. Muszę powiedzieć, że dały czadu. Matki podałem do strutowiałych rodzinek - wspominałem wcześniej, że popełniłem błąd w metodzie mocowania mateczników, które w transporcie się oberwały i pszczoły nie zdołały z nich wychować matek. Aby pozbyć się trutówek, wysypałem całe towarzystwo na ściółkę leśną poza pasieczyskiem. Matki wypuściłem z klateczek pod kołpaczki umocowane na plastrach. Pszczoły nalatywały się z powrotem do ula, gdzie mogły zapoznać się z nową matką. Wydarzyło się to w pierwszej połowie lipca. Miesiąc później widać było już efekty pracy. Uliki pełne pszczoły. Dostały na spód po półkorpusie z ramkami, zgodnie z wytycznymi tyle im powinno do wiosny wystarczyć. Choć na klateczkach widniało tajemnicze EL26 oraz R1, postanowiłem je nazwać Mercedesy. Chciałbym je zobaczyć na wiosnę w dobrej formie, to będzie z czego mnożyć.
Podstawianie półkorpusików nie było wcale łatwe - chyba sobie cosik tam nazbierały, bo nieźle się zasapałem podczas podnoszenia całego majdanu.
Wreszcie przyszła pora na nasze pasieczysko buchwastowe, czyli Y00 Robert. Ulokowane pod brzózkami, wśród nawłociowych nieużytków, pozwoliło buchwastom wykarmić się przez cały sezon, co chyba oznacza, że potrafi w dobrych warunkach zapewnić i nadwyżkę dla pszczelarza. Z tego powodu rodziny tam stojące otrzymały wszelki dostępny susz, aby miały dokąd składać nektar z nawłoci.
Nasza wspólna rodzina buchwastowa zachowała się przez sezon bardzo uprzejmie i uniknęła rójki, w przeciwieństwie do kilku innych (tyle w kwestii nierojliwości buchwastów). Ponieważ była wspólna, więc obaj z Jarkiem unikaliśmy interwencji. Jedyną poważną operacją na tym pniu było przeniesienie przeze mnie matki na plastry Zandera. Dotychczasowe gniazdo umieściłem na górze ula jako przyszłą miodnię, odgrodzoną kratą. Poza tym rodzinka miała pełną swobodę zagospodarowania dwóch korpusów Zandera. Jako jedyna miała pod koniec lipca, czyli po przerwie pożytkowej (czyli bezpożytkowej) jakieś nadwyżki w ilości odpowiadającej jednej ramce wielkopolskiej. Uznajemy, że pokazała Urbi et Orbi, że im mniej zaglądania do pszczół, tym lepiej.
Takimi widoczkami popisują się pszczelarze na filmikach, które można snadnie obejrzeć na jutubie...
Inne buchwasty na tym polu namiotowym również nieźle wyglądały, ale ruch jednak nie umywał się do rodziny, której nie podkradliśmy ani jednej rameczki w ciągu sezonu.
Na pasieczysku tym stanęły też trzy rodzinki przeznaczone do całkowitego nieleczenia: dwie nadmiarowe matki UN, które otrzymałem od Łukasza oraz jedna moja pochodząca z przedwojennych, która bardzo ładnie rozbuchnęła rodzinę akuracik na ten moment. A że siedzi w sąsiednim półkorpusie, to siłą rzeczy musi dostać takie samo traktowanie jak L1 Łukasza. Czyli brak traktamentu tymolowego.
Zaznaczyć tu trzeba, że wszystkie rodziny, z których spodziewamy się robić miodobranie, zostaną potraktowane podobnie jak w zeszłym roku. Czyli ewentualny tymol otrzymają dopiero po tym, jak je ograbimy z nadwyżek miodu. Decyzję, czy w ogóle dostaną tymol, podejmiemy do miodobrania, czyli mamy jeszcze trochę czasu. W zeszłym roku leczenie nic nie pomogło: 98% pszczół zginęło do wiosny. Możliwe, że podawanie tymolu zbyt późno nie ma sensu. A że nie mamy zamiaru podawać nic innego, może zdecydujemy się nie podawać im nic. W takim razie liczba rodzin puszczonych do zimy bez jakiegokolwiek leczenia mogłaby łącznie przekroczyć... Trzydzieści sztuk? Chyba aż tyle, to nie. Dwadzieścia raczej.
Dużo lżejszym autem, bo opróżnionym z zapasów korpusów i innego pszczelarskiego szpeju, udaliśmy się na ostatnie pasieczysko, gdzie również zamiarowaliśmy tymolować i przy okazji sprawdzić, co i jak z rodzinkami.
Na Y01 Las stanęły moje trzy odkłady na ramce dadanowskiej i cztery odkłady Jarka na ramce Zandera. Wszystkie wykonane techniką łokełej, w różnych porach. Moje na początku, Jarka w końcu czerwca. Moje ulokowane były w osobnych ulikach złożonych z naszej uniwersalnej dennicy, dziewięcioramkowego korpusu na ramki Dadanta oraz dedykowanego daszku. Jarkowe stanęły w półkorpusikach postawionych na dennicy nukleusowej, czyli dwudzielnej. Tym razem to odkłady Jarka pokazały, że prawdopodobnie robienie łokełejów do korpusów stojących zbyt blisko siebie (albo dwudzielnych) nie należy do dobrych pomysłów. Z czterech odkładów zrobiły się mu dwie rodzinki, po jednej w każdym ulu. W przyszłym roku muszę wyciągnąć wnioski z tej obserwacji.
Tymczasem moje nukleusy pięknie wybuchły z rozwojem. Miały na to dwa miesiące, co po raz kolejny potwierdza moje obliczenia: ab ovo ad familiam musi upłynąć dwa miesiące. Wtedy dopiero widać, co prezentuje sobą nowa matka.
Na Y01 Las stoi także ul, w którym przetrwały zimę nasze fuksówki, czyli jedyna rodzina, która nam przeżyła. Pszczoły te zmagały się z problemami przez cały sezon. Najpierw okazało się, że pół ula zajęły mrówki z pobliskiego mrowiska. Na otarcie łez zasiliłem je trzeba ramkami z buchwastów, co sprawiło, że w połowie maja już były po rójce. Natychmiast zrobiłem z nich odkład na Y04 Dobiesz, a one dalej mnie zadziwiały. Podczas czerwcowej kontroli stwierdziłem liczne, wygryzione mateczniki utworzone na dziurze po wyciętym kawałku plastra, który miał pozwolić pszczołom umieszczonym w pace pod domem wychować matkę. Czyli jakby ten odkład też się wyroił. Potem wyszło, że macierzak nie zdołał wychować unasiennionej matki. Przy okazji hodowli mateczników dostał zatem resztę ramki zabranej z odkładu. W ulu było mnóstwo miodu, bo pszczoły od miesiąca nie wychowywały czerwiu i nie miały nic lepszego do roboty. Po podaniu im w końcu czerwca tej ramki ratunkowej postanowiłem do nich nie zaglądać. Jeżeli nie zdołałyby wychować sobie matki, gotów już byłem położyć na nich przecinek, kropka. Zaraz po wejściu na pasieczysko jednakowoż zerknąłem na ich wylotek.
Praca wrzała na obu wylotkach, a było już po 17:00. Podczas przeglądu okazało się, że w górnym korpusie jest 9 (słownie: dziewięć) ramek z czerwiem, z czego 7 (słownie: siedem) ramek czerwiu. Dadanowskich. A nad każdą grzeczny wianuszek miodu. Aż mnie dreszcz przechodzi, co tam zobaczę za miesiąc, kiedy przyjdzie pora sprawdzać, czy pszczoły wypracowały dla nas jakąś nadwyżkę z nawłoci. Podejrzewam, że od tych weźmiemy parę kilo i będziemy musieli szybko oddawać im te odwirowane ramki, żeby pszczoły miały na czym siedzieć. Przypuszczam, że skoro znaleźliśmy górny korpus pełen czerwiu, w dolnym akurat nic się nie działo. Dla dobra sprawy jednak nie sprawdzaliśmy.
I tak zbliża się do końca nasza tegoroczna przygoda z pszczołami. Za miesiąc przyjdzie pora zaopatrywać je w karmienie na zimę, o ile nie zdołają zebrać sobie same jakiegoś zapasu. Przy okazji od niektórych skubniemy nadwyżkę, o ile taka się pojawi. A potem to już tylko prace w stolarni i czekanie na wiosenny oblot.
Smuteczek.
Komentarze