Nie, nie chodzi mi o to, że będę się tu wywnętrzał na temat przemijania, choć może i to się zdarzy. Przemijanie to tylko pretekst do innych rozmyślań pszczelarskich.
Tydzień temu stuknął mi kolejny rok na odliczaniu do śmierci, to i w gorącym okresie zebrało mi się na refleksje.
Ponarzekam sobie.
Chciałoby się mieć i miód, i pszczoły. Wygląda na to, że w pierwszych latach pszczelarzenia o pierwszym trzeba zapomnieć, a i z drugim niełatwo. Trzeba się nachodzić, najeździć.
Nikt. Powtarzam: nikt. W żadnym podręczniku. W żadnym poradniku. Na forach. Nikt. Nie powiedział wystarczająco jasno i dobitnie jednej, podstawowej prawdy pszczelarskiej:
Nie ma pszczół, nie ma miodu, jeżeli nie ma suszu!
Kropka.
Zacznijmy od przykładu "standardowego"
Być może niektórzy tego nie zauważyli: jeżeli zaczynasz pszczelarstwo od kupna kilku odkładów, zaopatrzone są one w 4-5 ramek w pełni zbudowanych. Czyli pszczoły mają coś na początek. Jeżeli zastosujesz się do mądrych, standardowych instrukcji, do końca sezonu każda rodzinka będzie miała swoje 10 ramek, na których zdoła spędzić zimę. Jeżeli są to odkłady czerwcowe, jednakowoż o miodzie w pierwszym roku możesz zapomnieć. Ale już w następnym - czemu nie?
Policzmy (zakładam, że wszystkie ramki w pasiece mamy tej samej wielkości, to upraszcza obliczenia):
Powiedzmy, że kupiliśmy 10 odkładów w czerwcu i jak wyżej, każdy na koniec sezonu posiada 10 ramek zabudowanych 100%. Na naszym terenie nie ma dużych pożytków, żadnego rzepaku, gryki, ani innych szaleństw. Poszły pszczoły do zimy. Nie oczekujmy spektakularnych sukcesów, ale załóżmy, że starszy pszczelarz z koła znalazł chwilę i pomógł zadać pszczołom amitrazę, więc zabieg wykonano mniej więcej zgodnie z instrukcją, potem dopilnował kolejnych sesji chemizacyjnych i wreszcie kwasu szczawiowego w grudniu. Na wiosnę, do pierwszego oblotu dożyło 7 rodzinek. Zrobiliśmy przegląd po padłych rodzinkach i nie będąc rygorystami postanowiliśmy nie palić zabudowanych ramek, o ile nie znaleźliśmy na nich śladów po biegunce. W końcu zgodnie z zaleceniami na wiosnę również wykonujemy "kontrolne" odymienie, więc ule zostaną ponownie wysterylizowane. Z 3 padłych rodzin odzyskaliśmy, dajmy na to, 20 zabudowanych w całości ramek. To jest ekstra po 3 ramki do każdej przeżyłej rodziny. A każda z nich, umiejętnie prowadzona, zabuduje w toku sezonu kolejne 5 ramek, a na zimę znowu ustawimy 10 rodzinek. Jeżeli zastosujemy jakieś sprytne sposoby, będziemy mieć miód. Sposoby te to dokonanie rozsądnej selekcji, połączenie słabiaków, aby w wiosnę weszły z siłą. Większe rodziny nie tylko zbierają więcej miodu, ale też lepiej budują plastry. W sumie można przyjąć, że w drugim sezonie będziemy mieć 5 rodzin, które dadzą nam, powiedzmy, po 15kg miodu i będą mieć 2,5 korpusu w pełni zabudowanych ramek, a do tego jeszcze trochę zabudowanych częściowo. W następnym roku, o ile nie planujemy rozbudowy pasieki ponad założone 10 uli, będziemy mieć już, być może, 7-8 rodzinek produkcyjnych, wyposażonych w 3, a może i 3,5 korpusu ramek. Po 5 latach rozsądnego gospodarowania ramkami (traktowanie pszczół amitrazą wymaga usuwania starych plastrów najdalej co kilka lat) nasza pasieka będzie mogła produkować tyle miodu, ile tylko pszczoły zdołają zebrać (nad czym już nie mamy kontroli, bo to zależy od pogody i pożytków w okolicy), bo zawsze dysponować będziemy nadmiarem suszu, czyli zabudowanych ramek do których można składać miód. Przez cały ten okres mieliśmy różne, ale jednak zbiory miodu.
Teraz przykład "niestandardowy"
Zakupiliśmy, podobnie jak wyżej, 10 czerwcowych odkładów ze świadomością, że w tym roku co najwyżej możemy je zazimować. Ale odmawiamy stosowania amitrazy, której skuteczność, nawiasem mówiąc, przynajmniej okresowo spada, czego dowiodły straty pszczelarzy w zimie 2016-2017. Gotowi jesteśmy zaakceptować wyższe straty i poczekać na miód nie rok, a np. dwa lata. Liczymy, że dokona się ulokalnienie pszczoły, o którym czytaliśmy, że to podobno bardzo dobrze, żeby się stało. Zimą padło nam osiem rodzin z dziesięciu. Nie jesteśmy rygorystyczni, odzyskaliśmy po padłych rodzinach 5 korpusów ramek (reszta poszła do przetopu, bo nam się z jakiegoś powodu nie podobała). Mamy 2 słabowite rodzinki i spory nadmiar plastrów częściowo napełnionych pokarmem zimowym, które im podajemy, aby się nim karmiły przez ubogi we wziątek marzec i kwiecień. Dzięki temu dwie z nich w maju mają już jako-taką siłę i możemy z nich zrobić podziały. Świadomi skali zeszłozimowej klęski dzielimy je "bez reszty" na 4. To daje nam 8 mikro-rodzinek, a każda ma zapas plastrów w swoim korpusie. Małe rodzinki słabo budują, więc załóżmy, że każda z nich dokończyła tylko wypełnianie swojego korpusu. Po następnej zimie mamy np. 3 rodzinki, ale jesteśmy mniej rygorystyczni tym razem, więc odzyskujemy 7 korpusów suszu. Dzięki niemu możemy z tych słabiaczków dokonać pod koniec maja podziałów, które napełnią nam każdy posiadany ul i do zimy znowu wędruje 10 rodzinek.
Widząc jednak, jak się rzeczy mają, dziękujemy serdecznie za miód i idziemy go sobie kupić na bazar, bo taniej. Tu następuje moment decyzji, czy chcemy dalej pszczelarzyć, czy zadowolimy się miodem nieznanego pochodzenia, z bazaru?
Przyjmujemy założenie, że kiedyś będziemy mieć pszczoły, które dadzą nam miód. Zgodnie z tym, co prawią Wielebni z Arizony (taki skrót myślowy Wolnych Pszczół), po ok. 5 latach takich zabiegów zdrowotność pszczół powinna się poprawić na tyle, że zaczną przeżywać w większym procencie i wypracowywać nadwyżkę miodu. W porządku. Jak to mówią, rok nie wyrok, piątka nie dziesiątka. Mija założona półdekada. Dysponujemy wówczas już nieograniczonym wprost zapasem suszu pozostałym po licznych pokoleniach padłych rodzin, które oddały życie na ołtarzu zdrowotności swoich następców. Możemy produkować miód bez cienia śladu metabolitów amitrazy w jego składzie.
Ale jakiej drogi byśmy nie wybrali, zawsze podstawą sukcesu jest posiadanie suszu! Mając go, możemy sobie pozwolić na więcej.
Ja wybrałem drogę selekcji. Zatem będę miał pewnie dużo suszu. A kiedyś może i miód. Pod warunkiem, że pszczoły przeżyją ten eksperyment. Twórca tak zwanej Metody Bonda (żyj i pozwól umrzeć), John Kefuss (wbrew nazwisku pszczelarz gospodarujący we Francji oraz Chile), uważa, że 10 uli to trochę za mało, aby osiągnąć sukces.
Pięć lat to szmat czasu. Borykanie się ze swoją nieudolnością, niechlujstwem, lenistwem, żeby wspomnieć tylko wewnętrzne trudności, a wszelkie zewnętrzne zostawić na stronie. Przez ten czas jednak dokona się poważna zmiana w naszym życiu. Dowiemy się czegoś o żywych istotach, nauczymy się pszczelarstwa, ale przede wszystkim: cierpliwości.
Tak to sobie wyobrażam.
Bo jestem dopiero na początku drogi
Czyli nie dość, że na razie nie posiadam niezbędnych umiejętności, to i ze zdrowotnością pszczół tak sobie. Zeszłą zimę przeżyła zaledwie jedna rodzina z 39 - zatem powyższe wyliczenia są o wiele łagodniejsze niż moja rzeczywistość pierwszego sezonu. Zobaczymy, jak będzie w kolejnym. A na razie się staram, jak mogę.
Po pierwsze staram się dzielić jak najintensywniej. Przez ostatnie 3 tygodnie prawie codziennie odwiedzałem pasieki i coś tam przy pszczołach dłubałem. Przybyło, zaraz nadejdzie moment, żeby sprawdzić, czy pierwsze serie podziałów, wykonane ponad miesiąc temu, zdołały zbudować funkcjonalne rodzinki, z unasiennionymi matkami.
Moim marzeniem było zakończyć sezon z półsetką rodzin. Dziś już wiem, że to się nie uda. Będzie blisko, ale się nie uda. Pojawiły się naciski, aby jednak zebrać trochę miodu, więc nie mogę wszystkich rodzin dzielić do cna. Muszą pozostać w sile, aby zbierać główny pożytek w tej okolicy, czyli nawłoć. A po nawłoci nie ma już podziałów. Z punktu widzenia selekcji - zmarnowane pszczoły... Cóż, żyjemy w takich, a nie innych okolicznościach przyrody i społeczeństwa. Co poniektórym nie mieści się w głowach, że można mieć pszczoły, a miodu ni kropelki. No dobrze, w końcu sztuki podbierania miodu też trzeba się nauczyć.
Ale jednak - szkoda.
Komentarze