Minęło zaledwie 3 dni od wizyty na pasiece. Nie mogę powiedzieć, że wydarzyło się sporo - po prostu doszło do redukcji funkcji falowej: pszczoły Heisenberga okazały się martwe. W przeciwieństwie do żywych.
Wizytę poprzedziło walne zgromadzenie Piaseczyńskiego Koła Pszczelarskiego, gdzie dowiedziałem się, że właśnie stało się ono drugim pod względem liczebności kołem w województwie mazowieckim. Napszczelenie w powiecie przekroczyło średnio 3 rodziny na kilometr kwadratowy. I to nie jest nasze ostatnie słowo! Skłania mnie to do zamartwiania się, czy wystarczy miejsca dla naszych pszczół. I czy podobne klęski nie będą się zdarzać częściej. Pszczoły muszą coś jeść, a nie cała powierzchnia powiatu nadaje się do eksploatacji nektarowo-pyłkowej.
Pogoda była taka sobie. Wybraliśmy przerwę pomiędzy mrozami, niestety, szczyt ocieplenia w międzyczasie (jak większość zjawisk w Polsce - to też wydarzyło się w międzyczasie) przesunął się na poprzedni piątek, więc zamiast +1°C mieliśmy -2°C. Lepiej nie będzie, jedziemy. Mentor powiedział, że lepiej, abyśmy skoczyli i sprawdzili, czy przypadkiem rodzinom nie trzeba podrzucić żarcia. Prace selekcyjne pracami selekcyjnymi, ale wiecie, jak to jest. Człowiek jest słaby. Pszczoły też. Jak to się miało wkrótce okazać.
Wracając do krotochwili sprzed kilku dni, posłużyłem się tą metodą rozumowania i założyłem, że nasze pszczoły mogą być w 100% żywe i w prawie 100% będą potrzebować placka z ciastem cukrowym - by taka sytuacja pasowała mi do skrajnego obrazu. Podążając od niej ku 100% śmierci pasieki mamy nieograniczone spektrum możliwości, od 100% żywych pszczół, ale nie wymagających jakiegokolwiek wsparcia począwszy. Ale ponieważ pozostawały one w stanie podobnym do kota Schrödingera, sensowne się wydawało przygotowanie na wariant skrajny - przygotowaliśmy zatem ponad 30 placków z ciastem cukrowym (miodu nie mieliśmy) i pojechali.
Cisza na pierwszym pasieczysku nie była niczym zaskakującym. Na śniegu nie było śladów ludzkich, parę zwierzęcych tropów pokazywało, że pszczół nie odwiedzały ani dziki, ani ptaszki - to dobrze. Ewentualne podawanie placka o tej porze roku wymaga jednak zbadania stanu rodziny, to znaczy w naszym wypadku, należało unieść daszek i zerknąć na foliową powałkę. Na każdym ulu, ponieważ wciąż znaczna większość pozostawała na dennicach pełnych (czyli z litej deski, bez przewiewu przez żadną siatkę, jak to ostatnio jest modne), folię jeszcze podczas przygotowań do zimy we wrześniu podwinęliśmy odsłaniając kilkucentymetrowy prześwit przy ściance od strony wylotka w ulu. W ten sposób pszczoły miały wentylację biegnącą od wylotka, przy przedniej ściance, do góry, gdzie stał kolejny korpus i znajdował się drugi wylotek, co najwyżej przesłonięty wiechetkiem trawy, ale nie wszędzie. Przez tą szparę pszczoły mogły też wyłazić i pobierać karmienie, które im podaliśmy w estetycznych, plastikowych miseczkach, w których z takim upodobaniem się topiły, mimo pływających po syropie liści i gałązek (coś nam się tutaj nie udało, albo - niektóre osobniki były już wtedy tak słabe, że nie potrafiły inaczej - albo i to, i to, zależnie od ula). Całość przykryta była nieszczelnym daszkiem, więc na brak świeżego powietrza owady narzekać nie miały prawa.
Mogły też sobie wybrać miejsce uwiązania kłębu. Na podstawie obserwacji możemy wnioskować, że preferują miejsca chłodniejsze, ale ze świeżym powietrzem, niż głębię tyłu ula, gdzie z pewnością mogły się łatwiej ogrzać, ale koncentracja dwutlenku węgla musiała być większa. Odtwarzam to na podstawie szybkiego oglądu niektórych martwych gniazd - wszędzie kłęby wędrowały przy przedniej ściance, czasem wiązały się na bocznych, czasem na środkowych plastrach, ale zawsze z przodu korpusu, koło wylotka.
Nie obejrzeliśmy jeszcze wszystkich rodzin. Nie było czasu. Posprzątaliśmy tylko jedno pasieczysko, co i tak zajęło nam z godzinę wcale nie lekkiej pracy: wymarłe korpusy były pełne ramek z pokarmem. W żadnej przejrzanej rodzinie nie mogliśmy stwierdzić, że im brakowało żarcia. Widzieliśmy plastry z miodem, z syropem i mieszane. Pustych - może w dwóch rodzinach się jakieś znalazły, ale z notatek wynika, że to były mikrusy, które pozostawiliśmy w celach eksperymentalnych. Nie miały pewnie nawet potrzeby napełniać bocznych ramek, bo dość im było zapasu na sześciu-siedmiu ramkach w centrum.
Tak czy owak pierwszy otwarty ul okazał się martwy. A jeszcze dwa miesiące temu wyglądał na całkiem żywy. To były te wariatki, które przez cały sezon próbowały nas zażądlić i nie pomogła wymiana matki. Nie zdały też egzaminu z budowy autostrady - na filmie to ten ul po lewej. Ul w środku, nie biorący udziału w doświadczeniu, okazał się całkiem żywy. Rodzina stojąca po prawej - requiescat in pacem. A takie były mundre w budowlance, no patrzcie państwo...
Po przejechaniu przez dwa wymarłe pasieczyska ze zdumieniem stwierdziliśmy, że nasz ulubiony Kaukaz, czyli U13 na Y02 Nowinki - żyw! Siły wielkiej w nim nie było, na nasze niedoświadczone oko - trzy uliczki. Ale jeszcze nie pełzał po belkach, pszczoły się ruszały. Nakryliśmy jego rejon plastrem z miodem nawłociowym wybranym z jakiegoś martwego sąsiada.
I pojechaliśmy przeżywać klęskę.
Okolica nasza ma specyficzny układ pożytków, jak powiadają doświadczeni miejscowi pszczelarze. Otóż niewiele jest takich miejsc w Polsce, gdzie nawłoć tak hojnie obdarza swoim nektarem i pyłkiem. Ale co to znaczy dla pszczół? Otóż kiedyś takim ostatnim pożytkiem był wrzos. Roślinka ta nektaruje w połowie sierpnia, kończy najdalej na początku września. A nawłoć była w pełni jeszcze w połowie września. Znakiem tego pszczoły przedłużają pracę jeszcze dalej. A my przywieźliśmy nadmorskie wariatki, części rodzin zapodaliśmy matki z hodowli w Parzniewie. Gdzie te pszczoły miały się nauczyć właściwego zachowania w naszej okolicy? Zapewne to (czyli nieprzystosowanie pszczół do lokalnych warunków) oraz nasze błędy popełnione w ciągu całego pszczelarskiego sezonu (czyli ustawiczne psucie im roboty przez niedoświadczonych zapaleńców) złożyły się na tę powalającą klęskę.
Cóż robić.
Trzeba to sobie dobrze przemyśleć, ułożyć, przetrawić. I zacząć od nowa. Z nowymi doświadczeniami, nie popełniając tych błędów.
Komentarze