Mastodon

Zimowych wynalazków ciąg dalszy



Wyjazd do mentora jak zwykle był udany. I to wielce. I jak zwykle dokonaliśmy kolejnych wynalazków.

Oczywiście, pamiętajmy, że wszelkie problemy, jakich może doświadczyć pszczelarz, zostały już dawno rozwiązane - gdzieś tam, w dalekim i bliskim świecie. Zatem nie ma potrzeby wynajdywać koło na nowo. Po prostu szukamy rozwiązań, dzięki którym będzie nam i naszym pszczołom wygodniej się gospodarowało na pasiece. Nie bez znaczenia pozostaje też walor turystyczny i krajobrazowy Kotliny Kłodzkiej, a wreszcie rozwijający powoli skrzydła przepotężny projekt bartny, o którym być może wspomnę słów kilkoro. To wszystko razem składa się na piękne okoliczności przyrody, w których przyjemnie jest spędzić czas z przyjaciółmi, pogadać, popracować razem i wychować dzieci.

Zawiało śniegiem fest

Najsampierw jednak, nie mieszkając, bo gdzie tu mieszkać, w gościach jestem, błyskawicznie zaprojektowaliśmy mini-korpusy nadstawkowe dla półramki Wielkopolskiej, których to Konrad miał wbród wiszących na regale ramkowym. Od pewnego czasu zastanawiał się, w jak wielkim ognisku je wszystkie spalić, a tu masz - cud? Okazało się, że akuracik świetnie pasują do leżących nieopodal desek, z których dość łatwo można sklecić korpusy o wymiarze dla ula Zandera - i w ten sposób zutylizować jeszcze pewien zapas suszu dla pożytku pasieki. A jednocześnie poeksperymentować z kolejnym rozmiarem ramki w gospodarstwie...

Bo pszczelarze (przynajmniej niektórzy) wierzą święcie, że dobre gospodarstwo pasieczne to eine Biene, einen Imker, eine Beute, a w tym nur eine Rahme. Oczywiście oznacza to równocześnie, że musi to być richtige Biene, Beute, Rahme, aby uznać też, że mamy richtiger Imker. Ale my nie jesteśmy aż tak zasadniczy i nie boimy się eksperymentów. Mamy cichą nadzieję, że pszczoły mają za nic wszelkie dyskusje o wyższości Debiana nad Red Hatem i ramki Wielkopolskiej nad ramką Warszawską Zwykłą.

Uproszczony poławiacz pyłku czyli Popop

Następnego wieczoru machnęliśmy jeszcze wersję numer dwa prototypu Powałkowego Poławiacza Pyłku (w skrócie Popopa). Udało się dokonać znacznych uproszczeń względem pierwszego podejścia. O połowę mniej części, a wydaje się funkcjonalniejszy.

Nie zdążyliśmy położyć na korpusach ostatniego szlifu, gdy niespodziewanie (dla nizinnych szczurów, bynajmniej nie dla górskich wilków) nadeszła zima. Spadło pierwsze pół metra śniegu, potem drugie nawiało... I zaczęły się ferie zimowe.

Nadejszła wiekopomna zima

Ale nas to nie powstrzymało, o nie! Toż zima jest dla pszczelarzy właśnie tym okresem, kiedy mogą się cieszyć pszczelarstwem czystym, niemal telewizyjnym. Bez zagrożenia pożądleniem, bez emocji podnoszących ciśnienie z dnia na dzień. Ot, wstajesz, wychodzisz do stolarni i klecisz coś tam. Albo rozpalasz pod kotłem i zaczynasz wytapiać wosk na węzę. Bo postanowiliśmy uczynić parę arkuszy węzy w celu przeniesienia pewnej liczby rodzin na zmniejszoną komórkę, tak zwaną 4,9mm. Podobno, choć są tacy, co temu zaprzeczają (zwykle pochodzą z grupy, która nigdy tej metody nie zastosowała), poprawia to nieco zdrowotność pszczół. A szczególnie ich odporność. Podobno mają wtedy silniejszy instynkt higieniczny, a to połowa sukcesu. Bo chętniej usuwają z ula wszelkie ciała obce. Z preferencją na żywe ciała obce. Czyli np. roztocza Varroa destructor czyli po naszemu dręcz pszczeli. No, nie wiem, jak to jest naprawdę z małą komórką. Ale podobno mam zdolność agregowania informacji z różnych, często wielojęzycznych źródeł. I mój prywatny przegląd raportów, badań i świadectw wskazuje, że może być coś na rzeczy, a zatem warto się nad tym pochylić, skoro dążymy do pasieki, która nie będzie wymagała leczenia, bo pszczoły będą po prostu zdrowe.

Odlewanie węzy raz

Zatem wytopiliśmy w garze bloki woskowe, naszykowaliśmy wcześniej wytworzone formy i... w ciągu jednego popołudnia odlaliśmy 130 arkuszy. Nie jest to bardzo dużo, ale przekonuje mnie to do posiadania własnego wosku, aby z niego wyrabiać własną węzę. A jeżeli jeszcze okaże się, że ta mała komórka działa, to...

Odlewanie węzy dwa


Czekała nas jeszcze taka mała uroczystość. Otóż Konrad zainicjował w Lasach Państwowych projekt bartny o nazwie Bartnicy Sudetów, którego rozmach przekracza wszelkie tego typu dotychczasowe działania podjęte gdziekolwiek, być może na całym świecie. Powieszą 1000 (słownie: tysiąc, ani sztuki mniej, a może więcej) kłód bartnych w lasach Kotliny Kłodzkiej. A konkretnie w Nadleśnictwie Międzylesie, które północnym krańcem dotyka stóp Śnieżnika, że tak poetycko powiem. Dotychczas udało się zainstalować co najwyżej kilkadziesiąt sztuk kłód bartnych w Nadleśnictwie Spała oraz w Puszczy Augustowskiej. Nieliczne, od kilku do kilkunastu sztuk wiszą w różnych miejscach i stale ich przybywa, acz są to przysłowiowe krople w morzu (choć i tak przecież ważne, łyżka dziegciu w beczce miodu to też dobre przysłowie). Projekt realizowany w Nadleśnictwie Międzylesie wykracza poza wszelkie ograniczenia liczbowe i ma szansę stworzyć środowisko bytowania dzikich zapylaczy z prawdziwego zdarzenia!

Wieszanie kłody sudeckiej

Bo pomyślmy i policzmy: jeżeli zasiedli się tylko 5% z 1000 potencjalnych siedlisk, oznacza to potencjalną populację zamieszkującą lasy na zaledwie 60 rodzin pszczelich. Te dodatkowe 10 zamieszka w już istniejących dziuplach i innych dziurach. To wciąż nie jest liczba, która może wywrócić na nice dotychczasowy, rozchwiany nieco model gospodarowania w przyrodzie. Ale daje jakieś szanse licznym, oczekującym na okazję roślinom owadopylnym. W ciągu następnych dekad (liczonych w latach) zwiększy się bioróżnorodność lasów i okolic, i zadziała efekt koła zamachowego: więcej pożytków, więcej zapylaczy, więcej zapylaczy, więcej pożytków... I tak dalej. Zasiedlenie kłód oczywiście dzięki temu również wzrośnie i pojawi się szansa na zdziczałe lub w ogóle dzikie pszczoły, jakie przecież jeszcze kilkadziesiąt lat temu swobodnie latały po polskich lasach!

Pszczelarze zwykle bardzo obawiają się konkurencji innych pszczelarzy. Głównie dlatego, że zwiększone zagęszczenie uli na kilometr kwadratowy może oznaczać mniejsze zbiory miodu przeliczane na ul. Tak jest z pewnością na terenach, gdzie podstawowe pożytki pszczele pochodzą z upraw prowadzonych przez ludzi. Ale w lasach rzeczy mogą się mieć zgoła inaczej! Otóż przeprowadzono badanie w dżunglach Panamy (wiem, to nie lasy Północy, ale mechanizm jest podobny, czytajcie dalej). Obawiano się tam, że wprowadzenie europejskiej, bezwzględnie wydajnej i bezsprzecznie inwazyjnej pszczoły miodnej na tereny dotychczas zapylane przez lokalne gatunki (np. bezżądłowa pszczoła Melipona), stworzy dla nich realne zagrożenie w postaci większej konkurencji o zasoby w postaci nektaru i pyłku. Pomiary czyniono cosik przez lat dwadzieścia. I co się okazało? Otóż coś wręcz przeciwnego! Pszczoły europejskie świetnie się zadomowiły, a populacja lokalnych zapylaczy wzrosła! A dlaczego? Bo przybyło kwiatów!

Kłoda chojnowska (na szkółce)

Zagadka?

Jaka tam zagadka. Rzecz jest w miarę prosta: otóż pszczoła miodna nawet na pożytku typu podstawiony-pod-czułki-rzepaku-żółty-łan zdolna jest zapylić co najwyżej 50% kwiatów. Bo życie już tak działa, że wybierze sobie tylko te co ładniejsze, a te mniej smakowite zignoruje. Czyli połowa zostanie bez zapylenia. A przecież ta zapylona połowa zwiększy plon rzepaku o 40%! I tak samo stało się w dżungli Panamy. Więcej zapylaczy spowodowało, że skuteczność zapylania okolicy podniosła się odrobinkę (pojawiła się nowa strategia zapylania wraz z nowym gatunkiem zapylacza), co odrobinkę (i tak co roku odrobinkę i odrobinkę) zwiększyło szanse na przetrwanie roślin owadopylnych, powiększyło ich populację, dało większe zasoby nektaru i pyłku, co powiększyło populację zapylaczy w ogóle. Czyli wszystkich.

Kłoda sudecka powieszona

Czyli zasiedlenie gospodarczych, dziś lekceważonych przez pszczelarzy, lasów przez pszczoły mieszkające w trwałych i bezobsługowych (ale też mało wydajnych miodowo) kłodach powinno przynieść korzyści dla wszystkich. Ale trzeba się wziąć, powiesić te kłody. A potem jeszcze poczekać kilkadziesiąt lat. Doskonały pomysł!


Pobyt w górach nieuchronnie jednak zbliżał się do końca. Nasze żony od pewnego czasu naciskają nas na miód z pyłkiem - znakomite smarowidło i doskonały zastępnik słodyczy, działający też przeciwalergicznie i podobno poprawiający potencję(co one mają na myśli?). Ostatniego dnia pobytu zatem, rzutem na taśmę dosłownie, sporządziliśmy jeszcze prototypy wialni do pyłku. Korzystając z licznych materiałów odpadowych, jakie znaleźliśmy w stodole Konrada. Zatem supereko. Hipereko!

Prototyp wialni do pyłku

Autor: @Krzysztof Smirnow kategoria:
Tagi : #zapiski, #prace,

Komentarze