Weekend majowy zapowiadał się setnie i świetnie. Odwiedził nas Konrad z rodziną. Oznaczało to, że rodzina będzie się integrować, a my tup-tup i na pasiekę. Zatem nie mieszkając, bo gdzie tu mieszkać, z dachu cieknie, wsiedliśmy w auto i najsampierw pojechaliśmy zakładać nowe pasieczyska.
Do pomocy mieliśmy przyczepę po łódce, która zajęła miejsce stolarni zamieniając ją na szkutnię. Czyli ogólnie wyszło na remis. Choć jednak wolę stolarnię od przyczepy...
Obfitość palet sprawiła, że tym razem ustawialiśmy je podwójnie, tj. jedną na drugiej. W ten sposób stanowisko jest o te 12cm wyższe, co może być zbawienne dla kręgosłupa. W kolejnych iteracjach zakupów palet mam nadzieję taką sytuację sprawić na wszystkich pasieczyskach.
W kolejnym okrążeniu na nowych pasieczyskach stanęły też puste ule z suszem: rojołapki. Rok zapowiada się kiepski, ale nie wolno tracić nadziei, że jednak coś w nie zechce się wsiedlić. Na Y05 Orzeszyn palety ułożyliśmy cokolwiek luźno - jeżeli będą mogły tak pozostać, będzie to najbardziej dla pszczół luksusowe z moich pasieczysk. Jak dowodzą badania Tomasza Seeleya, im rzadziej rozstawione ule, tym pszczoły lepiej się wiodą.
Po rozgrzewce w postaci noszenia, zniszczeniu podwozia w niskozawieszonym Seacie (w sumie też rozrywka), odrobinie chlapaniny błotnej, mnóstwie impresji, pomysłów i dyskusji, przyszła kolej na odwiedziny toczka Y04 Dobiesz. Stoją tam stare Dadanty pozyskane ongi od Wujka Tomka. Puste, jak wszystkie nasze ule, za wyjątkiem jednego, który stoi gdzie indziej. I oto, co się okazało. Jakiś debil (albo inna forma intensywnego upośledzenia funkcji poznawczych w zakresie logicznego wnioskowania) ukradł... Papę z daszków!!! Z wierzchu wyglądała jakby metal, ale warstwa taka była naprawdę cieniutka. Znakiem tego w tym miejscu przez następne lata mogą stać tylko ule z daszkami z papy. Lub folii budowlanej. Nic, co wygląda na metal, nie może się tam pojawić. Ludzkość nie przestaje mnie zadziwiać.
Z lekka podłamany odpaliłem maszynę i pokierowałem na Y02 Nowinki, gdzie znajdowały się ładnie naszykowane puste stanowiska pod nowe ule - zimą to właśnie tam bobry urządziły pszczołom nurkowanie. Chciałem się pochwalić (tak na pocieszenie) przed Konradem, jakie to ja mam ładne pasieczyska. A przy okazji przedyskutować, czy to miejsce nie jest aby trochę za bardzo zacienione. Ale problem, wydaje się, sam się rozwiązał: cień bardzo się zredukował za sprawą niezapowiedzianych prac leśnych. Wszystko rzucone w krzaki, a środkiem toczka poprowadzono improwizowaną drogę dla Fadromy. Niezapowiedziana zrywka. Muszę zadzwonić do pani leśniczej i zapytać się, dlaczego zapomniała mi powiedzieć. Do trzech razy sztuka - jeżeli to miejsce wytnie mi kolejny numer, znakiem tego trzeba się stamtąd zwijać na zawżdy. Ale i tam ustawiliśmy rojołapkę - obsikane miejsce się liczy, a wokół stoi kilka pasieczysk, może coś wpadnie.
W końcu, po obowiązkowej wizycie w Muzeum Powstania Warszawskiego (Phi! Jakby to miało większy walor edukacyjny od pszczół! Też coś!), aby dzieci mogły pozbierać sobie kartki z kalendarza, wróciliśmy do pszczelarstwa.
Najsampierw odwiedziliśmy Y01 Las, aby sprawdzić, jak się miewa rodzina rozbitków, czyli ta jedyna, co przeżyła nam zimę. Żyje, wyżera powoli ramki z miodem i ciasto (dostały do wyboru), ale bzyczy podenerwowana, pewnie dlatego, że duże, czarne, leśne mrówki przypuściły natarcie na ich ul (mają mrowisko ok. 10m od pasieczyska, ale w zeszłym sezonie nie przeszkadzały). Jeżeli dożyją do następnego weekendu, wzmocnię je dwiema (a kto wie, może i trzema?) ramkami z czerwiem krytym od buchwastów, może w sile lepiej sobie rozstrzygną wszelkie problemy.
Muszę powiedzieć, że pogoda była niezła. Złe było tylko moje oblicze, kiedy dowiedziałem się, że Konrad z rodziną znikają przed upływem długiego weekendu. Ale co robić - takie dziś mamy parszywe czasy, że ciągle człowieka do roboty gonią, jak nie przymierzając, konia pociągowego. I tak rzutem na taśmę zdążyliśmy jeszcze tylko zmajstrować starter do wychowu mateczników na wyjeździe.
Zapomyślany został tak szprytnie, że można go użyć wkładając mu ramki wielkopolskie, albo zanderowskie. Zależnie od potrzeby należy usunąć wstaweczkę skracającą przestrzeń. Pozostało mi tylko przygotowanie płyty, na której umieszczę koreczki do przesadzania larw. Na to już nie wystarczyło czasu.
Bardzo to szczegółowa opowieść, ale nie robię tego bez celu. Otóż sam startuję w świat pszczelarski i widzę, że brakuje tych prawdziwie początkujących wrażeń. Pamiętam, jak zaczynaliśmy pierwszy sezon i dostawaliśmy mądre rady typu "daj im więcej suszu" - kiedy my nie mieliśmy suszu, bo niby skąd? Mam nadzieję, że moje zapiski pasieczne rozjaśnią kilka ciemnych kątów, z których wyłącznie składają się pierwsze lata pszczelarskie.
Komentarze