W zasadzie nie ma o czym pisać. Pszczoły przedwojenne robią, co do nich należy, a pogoda pod psem, więc mają niewielki wybór. Dostały po placku z ciasta, więc w razie czego mają opał. O pyłek muszą się same postarać.
Na początku kwietnia odbył się zjazd Wolnych Pszczół, w którym miałem zaszczyt uczestniczyć. Nocne Polaków rozmowy, ultrapoważne obrady Zgromadzenia Ogólnego, podjęte ważkie postanowienia. Zabawa przednia, w sam raz dla pana po 40-tce. Wizyta u Grzesia, nastarszego wiekiem i stażem pszczelarza w naszym gronie, jak zwykle nastroiła romantycznie. Jak się zobaczy taką pasiekę, wracają dumania o Kubusiu Puchatku i człowiek popada w regres do czasów dzieciństwa.
Łukasz, nasz prezes, sporządził dla Grzesia kolejny eksponat do jego kolekcji: dziuplankę czyli bezdenkę. W tym wypadku dorobił dno, ale osiatkowane, więc się nie liczy. Grzesiowi pomysł bardzo się spodobał i zamierza zapszczelić kłodę jeszcze w tym sezonie. Jak to wyjdzie, zobaczymy może już jesienią.
Poprawa pogody na początku kwietnia przygnała mi do ogródka pszczoły od sąsiada, chętne zająć się tymi kilogramami odzyskanego zimowego pokarmu po padłych rodzinach.
Nie mam nic przeciwko temu, że sobie coś tam uszczkną, bo obserwacyjnie stwierdziłem, że biorą bardzo mało - aż dziw.
Pracy przy pasiece sporo, bo znowu pojawił się stryj Niedoczas. Trzeba narobić daszków, korpusów... A teraz jeszcze zdemontować stolarnię i wymyślić, co dalej. Bo bez stolarni nie damy rady.
W międzyczasie przyjechała porcja buchwastów, czyli dawczyń czerwiu, z których, mam nadzieję, będzie można zbudować sporą liczbę nowych rodzinek i zaopatrzyć w matki pochodzące z nieco bardziej obiecujących linii genetycznych. Wyprawa, do jakiej już powinniśmy się przyzwyczaić: najpierw czekanie z gotowymi ulami, potem długa podróż i wreszcie powrót bliżej świtu niż wieczoru. Zmęczenie, ale i satysfakcja z wykonania dobrej, nikomu nie potrzebnej roboty.
Buchwasty są takie, jak się należy: duże rodziny, dobrze zakarmione. Na pasiece powielacza pszczół stały sobie po kilkaset na pasieczysku, w dwóch szeroko (na przyczepę z traktorem) rozstawionych rzędach. W każdej było co najmniej 4 ramki z czerwiem krytym. Właśnie się wygryza. Pomiędzy ramkami w każdej rodzinie przynajmniej dwa paski pachnące jak gabinet dentystyczny. Na dnie kupa cukru.
Pasiecznik miał ich tyle, że wydaje klientom tylko wskazówkę: "Proszę brać z pierwszego rzędu. Jeżeli rodzina się nie podoba, proszę brać następną. Co kilka proszę ul zostawić, żeby pszczoły miały się dokąd nalatywać." Proste? Proste. Tak się robi pszczoły, proszę państwa.
Jakie by nie były, mam nadzieję, że będą plenne i rodziny szybko spuchną, aby było z czego dzielić.
Jedna z zakupionych rodzin wykazuje się iście nie buchwastowym temperamentem. Postanowiłem ją zarezerwować dla siebie - może sprawi się lepiej w procesie przetrwania, bo względem pozostałych złudzeń nie mam - bez protezowania odporności chemią osypią się jak cukier-puder na pączki ostatkowe...
A na dworze chłód.
Tak czy owak postawię im na górę po korpusie z ramkami, żeby miały dokąd się rozwijać. Założenie mam takie, że mają urosnąć, a potem im zacznę podkradać rameczki z czerwie
Na razie pogoda nie nastraja na odkłady. Do majówki ma się nieco ocieplić. Mam nadzieję, że to będzie właściwy moment, żeby zacząć. Tak czy owak, Zimna Zośka to kolejne 2 tygodnie. Z lektury wynika, że jak skisło do teraz, to już nie ma się co podniecać, niech pszczoły robią, co konieczne, aby przetrwać ten niekorzystny splot okoliczności. Po Zimnych Ogrodnikach będzie jeszcze sporo czasu na zabawę w hodowlę, tyle, że harmonogram trzeba będzie nieco zacieśnić. Raczej pójść w hodowlę matek, niż w łokełeje...
Tu dygresja - wyjaśnienie: dzielenie jest powszechnie uznanym sposobem pomnażania pogłowia pszczół licząc podstawową jednostką, jaką jest rodzina pszczela w ulu, czyli pień. Pień dzieli się na macierzak (czyli ul, z którego pochodzi wydzielona część) oraz odkład (czyli wydzielona część rodziny, z której kiedyś powstanie nowa rodzina pszczela). Macierzak tradycyjnie pozostaje w miejscu, w którym stał, a odkład jest - odkładany właśnie - na nowe miejsce.
I tu pojawia się pewna trudność, bo rzeczywistość oczywiście jest odrobinę bardziej skomplikowana.
W polskiej nomenklaturze pszczelarskiej uznaje się następujące typy odkładów (skrótowo "odkład" oznacza zarówno rzeczownik, jak i czasownik):
- Odkład na matecznik: zabrane z macierzaka ramki z czerwiem na wygryzieniu i obsiadającą pszczołą dostają matecznik na wygryzieniu. Młoda matka się wygryza, a pszczoły dbają, aby się unasienniła i w ten sposób zakładają z siebie nową rodzinkę.
- Odkład przez nalot na matkę: zabiera się z macierzaka ramki z młodym czerwiem (otwartym) oraz czerwiącą matką. Ponieważ zabrana część posiada "starą" matkę, uważa się ją za macierzak. Czyli odkład (czasem w nowym ulu) posiadający ograniczony zasób plastrów z czerwiem na wygryzieniu stoi na miejscu macierzaka. Sprawia to, że przylatuje doń pszczoła "terenowa", czyli zbierająca miód i pyłek. Jest to najstarsza pszczoła, najbardziej doświadczona, więc czy poda się jej nową matkę, czy matecznik na wygryzieniu, i tak sobie poradzi. Tak postaje nowa rodzina na starym miejscu.
- Odkład z matką: do odkładu zabiera się ograniczoną liczbę ramek (czasem zaledwie jedną), ale koniecznie wśród nich musi być ta, na której znaleźliśmy matkę. Cała reszta zasobu pozostaje na miejscu, musi posiadać plastry z jajami i młodym czerwiem, aby wyhodować sobie matkę. "Stara" matka musi niemal od zera budować rodzinę, gdy "porzucona" część zawiązuje nową rodzinę.
- Podział na pół lotu: Macierzak przesuwa się o pół szerokości i dostawia do niego nowy ul. Plastry z czerwiem i jajami dzieli się mniej więcej po równo. Pszczoła lotna "terenowa" wracając z pola naleci się też mniej więcej po równo na oba ule. W jednym z uli pozostaje "stara" matka, do drugiego można podać nową, matecznik, albo nic, niech sobie same wyhodują.
Jak widać, w polskiej metodzie odkłady brzmią bardzo skomplikowanie, a różnią się głównie celem, dla którego się je tworzy. Generalnym celem jest zwiększenie liczby rodzin pszczelich w sezonie inną metodą niż naturalna rójka. Ale odkład nr 1 służy do zmniejszenia macierzaka, aby rozładować nastrój rojowy. Odkład nr 2 stosuje się w dużych, silnych rodzinach, również aby zapobiec, albo rozładować nastrój rojowy. Odkład nr 3 najlepiej robić wiosną, w szczycie rozwoju rodzin. Również zapobiega rójce. Ale jest też doskonałym pomysłem na zbiór miodu - macierzak pozbawiony matki mniej uwagi poświęca na wychów czerwiu, więc więcej pszczoł może skierować do zbiorów. Odkład nr 4 stanowi praktyczny sposób powielania pogłowia unikając możliwie wynikających z tego faktu strat w miodobraniu.
Tymczasem w np. w nomenklaturze amerykańskiej mamy też podział ze względu na zachowanie pszczelarza podczas tworzenia odkładu!
Otóż wyróżnia się tam np. odkład tradycyjny, który polega na tym, że po prostu zabieramy jeden z dwóch korpusów gniazdowych na nowe miejsce. Po kilku dniach przychodzi pora stwierdzić, która z podzielonych części zachowała matkę. Wtedy można zdecydować, czy do tej drugiej kupujemy nową matkę, czy pozwalamy jej wyhodować własną.
Innym typem jest "walk away split", czyli na nasze można przełożyć "zrób odkład i chodu" - ale chodzi tu po prostu o to, że nie podajemy żadnej matki, ale z założenia każemy wyhodować własną. Czyli zabieramy z macierzaka ramkę z jajami i młodym czerwiem, ramki z czerwiem na wygryzieniu, ramki z pokarmem, wszystko z pszczołami, wkładamy do nowego pudełka i... odchodzimy. Na trzy tygodnie. Pszczoły, z zapasem pokarmu, pozostawione same sobie, znakomicie sobie poradzą. Ten typ odkładu nazywam zwykle i przekornie "łokełejem", bo nazwa krótka i dźwięczna, a sposób generalnie w polskim (i nie tylko) pszczelarstwie nie zalecany. Za to w każdym (także polskim) pszczelarstwie naturalnym wręcz uwielbiany.
Czyli koniec dygresji.
Czyli modyfikacja planu przez chłody kwietniowe polegać będzie raczej na tworzeniu bardziej tradycyjnych odkładów oraz hodowli matek, niż oszczędnych łokełejów, które są z punktu widzenia pracochłonności o wiele atrakcyjniejszym rozwiązaniem.
A dlaczego w ogóle rozważam hodowlę własnych matek, w oparciu o te pszczoły przedwojenne oraz moją rodzinę rozbitków przetrwałą po zimie, zamiast zainwestować, jak się patrzy, w dobre, selekcjonowane, matki hodowlane, np. buchwasty? Otóż z kilku powodów:
- Przekonuje mnie twierdzenie Michaela Palmera, że własne matki są nie gorsze, a czasem lepsze od kupnych (tak było z prawie wszystkim w czasach mojego dzieciństwa, widocznie zostałem bezpowrotnie skrzywiony).
- Jest to doskonała okazja, aby nauczyć się czegoś nowego.
- Własne matki to kolejny element samowystarczalności pasieki, która to koncepcja bardzo mi odpowiada.
Czyli pogoda pod psem, pszczoły grzeją odwłoki w ulu, zamiast zbierać pierwszy pożytek towarowy i dążyć do wyrojenia się, a ja i tak jestem w organizacyjnym niedoczasie. Witamy w nowym sezonie pszczelarskim, anno domini 2017.
Komentarze