Dnia następnego, czyli 11 grudnia zebrało się nas trzech. Silnych i zdecydowanych. Zdecydowanych uratować około 50 tysięcy pszczół, lub więcej. Konkretnie: wszystkie, które da się uratować.
Samochód zapakowałem, jak za dobrych dni pełni sezonu pszczelarskiego, do pełna: kostka betonowa chodnikowa, zapasowe dennice, transportówka z podkurzaczem, dłutem, miotełką... Pełne auto. Oraz ekipa.
Pierwsze cztery ule stały na palecie, której górna powierzchnia licowała się z lustrem wody. Wylotki nie były zalane, tylko dennice zamokły. Dalej było gorzej. Kolejna para uli miała zalane wylotki, a lustro wody sięgało połowy wysokości dennicy.
Cisza w ulach.
Następne dwa miały zalane w całości dennice. Korpus gniazdowy Alpejki dotykał wody. Wilgoć dotarła na poziom dolnych beleczek ramek. Rodzinę tę przy okazji miodobrania w połowie września rozpoznaliśmy jako osieroconą i postanowiliśmy w ramach ćwiczeń poznawczych podać jej matkę. Pierwszy powielacz matek pszczelich, który odebrał telefon, sprzedawał krainki alpejskie Singer. Taka matka unasienniona poszła zatem do ula. Przez trzy dni pszczoły ją ignorowały i nie wygryzały ciasta z klateczki. Na szczęście z Elizą wpadliśmy do Nowinek na kontrol i mogliśmy matkę uwolnić. Smyknęła między ramki i tyle ją widzieliśmy. Był koniec września. Zgodnie z podręcznikami nie mogliśmy tej rodzinie rokować.
Ale w procedurze ratunkowej przewidzieliśmy wymianę dennic z zamokłych na suche. Przydało się zbudować 30 sztuk dwa tygodnie temu! Wymiana dennic pozwoliła mi zajrzeć pszczołom pod odwłoki i sprawdzić osyp. Zaznaczę tutaj, że oglądałem go pierwszy raz w życiu.
Mogłem tylko ocenić, że alpejka ma podobny osyp, jak pozostałe rodziny. A krainka Nieska z ula obok, która nie wykazywała wcześniej żadnych objawów odurnienia, miała czarną od pszczół dennicę. Wewnątrz pływała miseczka do podkarmiania, a w niej leżały warstwami. Podobnie było obok: jak spłynęła woda, czarne truchełka zalegały we wszystkich kątach.
Dalej nie było już tak źle. Zdecydowaliśmy się przenieść wszystkie ule około 30 metrów dalej i pewnie z pół metra wyżej. Uznałem, że tyle powinno wystarczyć.
Powiadają, że w pszczelarstwie występuje takie zjawisko, jak szczęście początkującego. Czyli mam uważać, że to jest wciąż ten łatwy wariant, w którym wszystko samo wychodzi? W tym sezonie zaliczyliśmy seryjne rójki (co zrozumiałe u początkujących), niespodziewane przeprowadzki z różnych powodów, drzewo zwalone na ule, próba kradzieży (choć dotychczas w tej okolicy się to nie zdarzało), dobre pożądlenia, solidny głód (pszczelarze są zgodni, że to był kiepski rok)... A teraz jeszcze podtopienie przez... Bobry!!!
Komentarze