W sobotę 10 grudnia miałem być w Pszczelej Woli na kolejnej sesji kursu pszczelarskiego. Niestety, najlepsza z żon w tym samym czasie musiała być zupełnie gdzie indziej, więc wypadła na mnie kolej trzymać pieczę nad dziećmi. I w zasadzie dobrze się stało.
Dobrze, czy niedobrze? Czy kiedy drzewo pęka od mrozu w środku pustego lasu, to rozlega się trzask, skoro nikt go nie może usłyszeć?
Tak czy owak postanowiłem wybrać się w objazd po pasieczyskach, aby pokusić się o zbadanie stanu pszczół i tak w ogóle przywitać się, bo nie było mnie u nich od końca września. Twardy byłem i w ogóle im nie przeszkadzałem. W połowie listopada Jarek z Patrycją pojechali zebrać puste miseczki i usunąć tacki z tymolem. Czyli minął bez mała miesiąc, jak pszczoły radziły sobie bez naszego przeszkadzania. W międzyczasie przeszła fala niedużych mrozów, więc mogły przejść w tryb zimowy.
Objazd pasieczysk okazał się dość przyjemną wycieczką. Siąpił delikatny deszczyk, temperatura kształtowała się trochę poniżej 10 stopni Celsjusza.
Na Y01 Las od razu zwróciłem uwagę, że w ulu, który ongi rozreklamowałem w świecie jako rodzinę kretynek, które nie potrafią sobie znaleźć wejścia do domu, trwają loty. Wszędzie indziej - cisza.
Ale ja chciałem sprawdzić, jak się mają pszczoły. Czy żyją aby? Czy dobrze się mają?
Uchyliłem daszek mutantek. Odłożyłem go na bok. I od razu zobaczyłem to:
Na ściance górnego, pustego korpusu pszczoły coś tam robiły. Nie mam pojęcia, co to mogło być. W tej chwili jedna udziabała mnie w rękę. Solidnie. Łapa spuchła mi na cały weekend. I bardzo dobrze.
Tak czy owak, na Y01 Las stwierdziłem, że trzy rodziny żyją z pewnością 100%, bo pszczoły dały się zauważyć. Co do pozostałych nie mam żadnych przypuszczeń, bo jeżeli były, to schowały się między uliczkami, w ciemnościach.
Na Y00 Robert próbowałem użyć odziedziczonego po Dziadku stetoskopu. Chciałem nauczyć się rozpoznawać życie w ulu po dźwięku. Tyle się naoglądałem różnych instrukcji na ten temat. A tymczasem - cisza! Czy ja głuchy zupełnie jestem? Jak przesuwałem membranę stetoskopu na inny punkt ścianki ula, co prawda ta cisza brzmiała inaczej, ale która cisza to ta, która oznacza żywe pszczoły?
Mentor poradził: sprawdź na pustym ulu. Tak zrobiłem. Na tym pasieczysku akurat stał sobie jeden. I zostałem głupi, jak przedtem.
Skupiłem się zatem na oglądaniu wygarnianego patyczkiem osypu. Osyp to pszczelarski eufemizm oznaczający martwe pszczoły. Wiecie, podobnie jak w żargonie myśliwych ranna sarna nie krwawi, tylko farbuje, a żubr nie sra, tylko bobczy. Tak czy owak, rzeczywiście, w poszczególnych ulach ów osyp wyglądał nieco inaczej. Tu wygarniałem zaledwie kilka truchełek, ówdzie więcej, a tam znowuż całe mnóstwo, dobrze podsypane zgryźlinami, czyli resztkami woskowych wieczek zabezpieczających miód - znak, że pszczoły musiały się pożywiać.
Na Y04 Dobiesz stały ule przewiezione z Y03 Pilawa, które to pasieczysko czasowo musieliśmy zlikwidować z powodu robót leśnych. Takoż w jednym ulu pszczoły wystawiły czułki, prychnęły z odrazą na wilgoć i znowu się schowały. Patyczek do wygarniania osypu do tego je zachęcił.
Na Y03 Nowinki jednakoż skończyła się miła wycieczka. Drogę do uli przegrodziło mi zwalone drzewo. Obok otwierał mi się widoczek:
"Złodzieje drewna?" - pomyślałem sobie, dlatego zrobiłem zdjęcie. Może to nieładnie skarżyć, ale ten las jest poniekąd także moją własnością, więc chciałem przekazać je do leśnictwa. Ale wkrótce wśród łysych badyli zamajaczyły mi ule.
Bliższy ogląd wykazał, że z jedenastu na pasieczysku dziewięć stoi w wodzie. W tym cztery mają zalane wylotki. Jestem początkującym pszczelarzem, więc nie wiedziałem, co o tym myśleć. Kiedy woda nalała mi się do butów, odpuściłem dalsze badanie sytuacji, wróciłem do auta i zacząłem szukać kogoś do pomocy. Tyle w tej sprawie wydarzyło się dnia onego.
Komentarze