Jak widać, wpisy stały się rzadsze. Przyczyna nie tylko w tym, że opadły pierwsze pszczelarskie emocje, ale także po prostu przestaliśmy jeździć do pszczół. Naprawdę. Postaraliśmy się wszyscy, aby im możliwie jak najmniej przeszkadzać. Posprzątaliśmy po naszych najgorszych błędach, stwierdziliśmy, że zaczęły sobie nosić pyłek i nektar - i odpuściliśmy w oczekiwaniu na koniec sezonu.
Plan polegał na tym, aby dostały możliwie jak najdłuższy czas w spokoju, gdy pożytki się kończą, a pszczoły stopniowo zaczynają składać gniazdo zimowe. Niech sobie polatają w spokoju.
A tu nawłoć zakwitła w najlepsze i pszczoły wybitnie się uspokoiły. Za to zaczęły intensywnie latać na pożytek.
Z końcem sierpnia wybrałem się z Elizą na pobieżną kontrolę, jak wyglądają przygotowania do końca sezonu i czy może jednak jakiś miód znajdzie się też dla nas. Kto wie? Okoliczni pszczelarze zapewniali nas, że na co, jak na co, ale na nawłoć można liczyć w tej okolicy.
Eliza zabrała ze sobą aparat i napstrykała więcej niż parę niezłych zdjęć. Ilustrują ten wpis.
Silniejsze rodziny siedziały na górnych korpusach, stopniowo napełniając je miodem. Słabsze miały po jednym korpusie i dosyć dobrze tam pracowały. Nie zwracały na nas uwagi. Tego jeszcze nasza pasieka nie oglądała. Po krwawych bojach wiosennych nagle zastaliśmy (niezgodnie zresztą z podręcznikami) sielankę, przy której, o zgrozo, można jeszcze polubić pszczelarstwo! A do tego wyraźnie było widać, że pszczoły zbierają masę miodu.
Po ostatnich przygodach nie planowaliśmy zabierać nic pszczołom. Pustki w plastrach nie wróżyły dobrze zimowli. Zainwestowaliśmy sporo pieniędzy w dodatkowe hektolitry syropu inwertowanego (jeden z najmniej szkodliwych pokarmów zastępczych dla pszczół). Wszyscy byliśmy zgodni co do jednego: w pierwszym sezonie może pszczoły będą umierać. Ale nie z głodu. Skoro możemy temu zapobiec, to zapobiegniemy.
Uznaliśmy, że nie mamy dość doświadczenia, aby móc ocenić szanse pszczół przesiedlonych znad morza na nasze tereny. Nie potrafimy rozpoznać chorób, ani ich prawdziwej siły. Ale ilość pokarmu w plastrach oszacować dość łatwo. Wystarczy wyjąć plastry po kolei i zważyć, choćby w ręku.
Zgodnie z zaleceniami mentora, mieliśmy silne rodziny "zwinąć" z dwóch korpusów na jeden. A to dlatego, że i tak pszczoła letnia nie dożyje zimy i w rodzinie pozostaną tylko specjalnie wyhodowane pszczoły zimowe - tłuste, dobrze odżywione, zdolne przeżyć kilka miesięcy wyłącznie na zapasach.
Pszczoła zimowa jest mniej liczna od letniej, bo ma inne zadania: przeprowadzić rodzinę z matką przez zimę, a na wiosnę "uruchomić" od nowa cykl produkcyjny.
Według niektórych podań ludowych ograniczenie przestrzeni pszczołom działa na ich korzyść w zimowaniu.
Nie wiem, co o tym myśleć. Na logikę nie powinno to mieć znaczenia.
Przecież w dziupli nikt im plastrów nie układa. No, ale jeżeli mamy pszczołę od 20-30 pokoleń żyjącą pod rządami człowieka, to kto wie? Może ona już tak zgłupiała, że nie umie sobie sama gniazda poukładać?
Byłoby śmieszno i straszno, gdyby to okazało się prawdą.
Jesteśmy początkujący w tym sezonie. Nie możemy za bardzo pomóc, ani nie powinniśmy szkodzić ponad potrzebę. Postanowiliśmy się zastosować do wskazówek, a analizą ich słuszności zająć na wiosnę.
Z oglądu ramek wyszło jednakowoż, że w niektórych rodzinach jest jeszcze tyle czerwiu, że jeżeli np. za tydzień zaczniemy zwijać je do dolnego korpusu, zostaną nam w dużej ilości wolne ramki - Z MIODEM!!!
Po pierwsze zatem postanowiliśmy odczekać więcej niż tydzień z układaniem gniazd na zimę. Niech się ten czerw wygryzie. A jak się już wygryzie, to zrobimy MIODOBRANIE!
Komentarze