Wyjazd urlopowy przeszedł jak z bicza trzasł. Wróciliśmy do pasieki, bo do czego? Do domu?
Zapowiedź głodu z końca czerwca się sprawdziła. Na ramkach można było podziwiać realizację filozoficznej pustki, pszczół zaczęło ubywać, a my doszliśmy do wniosku, że matki nam poginęły. W związku z tym zakupiliśmy kolejne 6 sztuk (3 Nieski i 3 Muchurskie) z Parzniewa i podaliśmy. W czasie wyjazdu urlopowego akurat minął termin unasiennienia się matek, więc przyszła pora sprawdzić sukces (lub porażkę).
W niektórych rodzinach dało się zauważyć kółeczka (wielkości spodeczka) czerwiu. A w innych pojawiły się komórki znacznie wystające ponad poziom sąsiednich. Szybki sprawdzian w książkach i internecie dał odpowiedź: czerw garbaty. Rodzina nie dorobiła się matki i porzuciła wszelkie starania. Niektóre z robotnic zaczęły składać jaja trutowe. I taki bałagan się zrobił na ramkach.
Metod na likwidację tak zwanych trutówek jest pewnie ze 150, ale żadna nie daje wysokiego prawdopodobieństwa sukcesu. Postanowiłem zatem polegać na radach Michaela Busha, pszczelarza naturalnego z USA, który zaleca w takie sytuacji po prostu zlikwidować rodzinę. Pszczoły, które przedstawiają sobą jeszcze jakąś wartość, zostaną przyjęte przez inne rodziny. Trutówki nie mają szans.
Robi się to tak, że najpierw szczodrze trzeba podymić do ula, aby wywołać w środku alarm pożarowy. Pszczoły opiją się zapasami miodu szykując się do sygnału ewakuacji. Wtedy bierzemy cały ul, odnosimy na stronę i tam energicznie wytrząsamy wszystkie ramki na trawę, czy co tam nam służy na podłoże. Już po kilku sekundach najobrotniejsze z pszczół zaczną się dobijać do uli, które stały w pobliżu ich niegdysiejszego mieszkania, a te mniej obrotne zasiądą jak najbliżej miejsca, gdzie kiedyś znajdował się wylotek. Kiedy zakończymy wytrząsanie, możemy pusty ul sprzątnąć i ustawić gdzieś z boku, byle nie na starym miejscu - pszczoły bardzo chętnie się z powrotem do niego wsiedlą, a nie o to nam chodzi.
Czas głodu zaowocował interesującą przygodą. Do garażu, gdzie przechowywaliśmy stare plastry po czerwiu trutowym, przyleciały bardzo licznie pszczoły. Były tak zajęte patroszeniem w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów pożywienia, że w ogóle nie zwracały uwagi na ludzi.
Ileż można jednakowoż gapić się na latające po garażu pszczoły? Otóż nie każdy to może wytrzymać, ale niektórzy - owszem. Starsza córka porwana ciekawością, bez wiedzy i zgody opiekunów prawnych udała się badać błonkoskrzydłe. Oczywiście nie zabrała ze sobą żadnej osłony. Dowiedziałem się o tym po fakcie, gdy na swoim urządzeniu przenośnym zobaczyłem taki mniej więcej film:
Koledzy pszczelarze zaproponowali taki oto sposób na zakładanie nowej rodziny:
- Wyczekać na okres głodu.
- Wstawić do pustego ula ramkę z miodem i pyłkiem.
- Poczekać, aż się zlecą rabusie z sąsiednich pasiek.
- Jak się zlecą i dobrze obsiądą ramkę miodo-pyłkową, dodać im ramkę z czerwiem otwartym oraz jajkami, zamknąć wylotek i zostawić do jutra.
- Następnego dnia można spokojnie otwierać wylotek: nowa rodzina właśnie sobie wychowuje matkę.
- Koniecznie podkarmiać, żeby nie poczuły głodu, bo zjedzą larwy.
Jest tylko taki problem, że aby zrealizować punkt nr 6., trzeba przewidująco zachować trochę ramek pokarmowych. I utrzymywać jakieś inne rodziny sztucznie w złudzeniu obfitości, aby ich matki czerwiły w okresie głodu, inaczej nie będzie jajek. Jeżeli ta sztuczna rodzinka będzie zbyt mała, w następnym kroku da się wyrabować następnym falom rabusiów. Trzeba pamiętać, aby wylotek był otwarty na szerokość jednej pszczoły (inaczej: szerokość palca padalca).
Cóż, pszczoły odwiedzały nas, dopóki było co rabować. Na próbę wykładaliśmy im a to syrop cukrowy, a to dżem - żeby sprawdzić, co je przywabia.
Oprócz tego końcówka lipca związana była z dalszym rozsypywaniem rodzin, których łącznie musieliśmy zlikwidować cztery. Zdecydowaliśmy też na próbę podkarmić kilka innych, bo głód się nie kończył, a wyglądały na mocno przerzedzone... W tym celu po raz pierwszy w życiu sporządziłem syrop cukrowy w proporcji 3:2 (cukier do wody, ale może winno być na odwrót?). Pszczoły pobrały to z satysfakcją, ale po chwili zrozumiałem, że było to działanie bez sensu: z uli dobywał się kwaśny zapach spadzi liściastej. Głód się właśnie kończył.
Dosłownie.
Komentarze