Mastodon

Rozmyślania nad biznesem



Gdy dobiega końca mój drugi sezon pszczelarski procesor mózgowy wciąż nie zaprzestaje pracy. Różne podprocesy, puszczone w poszukiwaniu odpowiedzi na mądre, średniomądre, albo wręcz głupie pytania, ciągle działają w tle i od czasu do czasu wyrzucają na wierzch jakieś małe olśnienie.

Michael Bush w swoich prelekcjach, a także na stronie głosi, że Pszczoły są hazardzistkami. Muszą odchować czerw znacznie przed wystąpieniem pożytku, aby mieć dość zbieraczek, kiedy on wystąpi. Te, które obstawiają duże stawki, mogą wiele wygrać. Ale też sromotnie przegrać. Teoretycznie zatem powinniśmy selekcjonować spośród średniaków zamiast geniuszy, aby uniknąć tych ze skłonnością do grania w ciemno.

Tak sobie o tym myślałem, zapewne od czasu, gdy po raz pierwszy usłyszałem lub przeczytałem to stwierdzenie. I jak zwykle podczas pewnej czynności, kiedy olśnienia mają najprostszą drogę do mózgu, doznałem tegoż, którym się tu podzielę:

Pszczoły nie są hazardzistkami. Pszczoły są korporacją z lepszym lub gorszym zarządem. Pszczoły są biznesmenami.

Y00Robert nukleus przedwojenny 24 września

Y00Robert nukleus przedwojenny 24 września

Odchowanie czerwiu nie jest kluczem do przetrwania dla rodziny pszczelej. Kluczem jest posiadanie niezbędnego zasobu energii, a zatem zapasów węglowodanów i białka (w uproszczeniu), czyli miodu i pyłku. Reszta wydarzy się siłą własną. Po to właśnie pszczoły tworzą stałocieplne, z regulowaną wilgotnością, izolowane środowisko ula, aby po zgromadzeniu stosownych zapasów osiągnąć niezależność od zewnętrznych czynników. Czyli kluczem są zapasy.

Teraz odwołam się do całkowicie nieuprawnionego porównania, które nagminnie stosują przeciwnicy pszczelarstwa naturalnego, czyli do ludzi. W modelu maksymalnie uproszczonym, tak po prostu, ze złośliwości. Będziemy patrzeć na nich z tak wysoka, że z wyglądu przypominać nam będą mrówki. Albo pszczoły.

Y00Robert nukleus przedwojenny 15 października

Y00Robert nukleus przedwojenny 15 października

Społeczeństwo ludzkie oglądane pod kątem powodzenia materialnego dzieli się na tych, którzy zupełnie nie radzą sobie z rzeczywistością, tych, którzy z materią są za ban prat, czyli potrafią szybko i skutecznie się wzbogacić, oraz... milczącą większość, która koncentruje się li tylko na zgromadzeniu niezbędnego do przeżycia minimum środków (w pewnym spektrum oczywiście, jedni uważają, że do przetrwania potrzeba więcej, inni, że mniej), nie aspiruje do bogactwa i cieszy się, że uniknęła biedy. Gdyby odciąć ze społeczeństwa cały system socjalny oraz człowieczą zdolność do współodczuwania i dzielenia się nadmiarem, grupa biedaków prawdopodobnie szybko by wymarła, a co najmniej straciła szansę na skuteczną reprodukcję, czyli powielenie swoich genów. I znamy takich głosicieli teorii utopijnych, którzy uważają to za ze wszech miar godny pomysł. A to z powodu, że z jakiegoś powodu wierzą, że jeżeli ci niezdolni do przeżycia wymrą, ludzkość zostanie "uszlachetniona", czyli pozostaną na placu boju tylko "geny" zdolne do przetrwania, a zatem dobrostan ludzkości się poprawi. W pewnym sensie mają rację - jeżeli odetnie się nogę, ciało będzie o 20% lżejsze, czyli będzie potrzebować o 20% mniej pokarmu. Brzmi logicznie.

Ale kiedy włączymy zdrowy rozsądek i obserwację, dojdziemy do wniosku, że taki zabieg niczego by w życiu ludzkości nie zmienił. Z pozostałych przecież w kolejnych pokoleniach zawsze pojawiać się będzie jakiś odsetek nieprzystosowanych. Ba, współczesne, już dość precyzyjne pomiary pokazują, że na dole światowej skali bogactwa wciąż pozostaje około miliarda ludzi. Cztery dekady temu było ich mniej więcej tyle samo.

Bo tak właśnie działa ewolucja: w zasadzie dąży do optymalizacji, ale w procesie tym strzela na ślepo. I dlatego w populacji zawsze, bez względu na starania hodowców (w przypadku zwierząt) lub socjalistów (w przypadku ludzi), pozostanie odsetka niezdolnych do przetrwania oraz druga na przeciwnej stronie skali - wybitnie spełniających wymogi hodowlane.

Koniec nieuprawnionej alegorii, mam jej dość.

P18 od Łukasza dostała dużą rodzinę do zagospodarowania

P18 od Łukasza dostała dużą rodzinę do zagospodarowania

Ale co jeszcze wynika z powyższego rozumowania? Otóż rodziny pszczele zachowują się podobnie do ludzi: gromadzą zasoby i zapasy, aby przeżyć dalej. Jednak zasady termodynamiki narzucają im podstawową, generalną strategię postępowania identyczną jak ludzkiej większości: gromadzić niezbędne minimum zasobów, oszczędzać energię. W ich ulach (lub dziuplach) zawsze pozostaje trochę świeżego powietrza, przestrzeń niezabudowana. Nad czerwiem znajduje się grzeczny wianuszek pokarmu, ale w miodni jest tak sobie. To jest ta milcząca większość. Pszczelarz drapie się w potylicę i próbuje zrozumieć, dlaczego te cholery tak mają. A one po prostu łączą instynkt zbieracki z oszczędnością.

Rodzina pszczela jednakowoż jest organizmem tak bardzo złożonym, że aż kolonijnym. Jej decyzje są sumą niezliczonych zależności i podlegają bezosobowej, stochastycznej analizie strategicznej. Zatem co poniektóre rodziny pszczele mogą uznać (skądinąd słusznie), że z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego najlepszym rozwiązaniem jest gromadzenie jak największej ilości dostępnych zapasów. Gromadzą zapasy bez opamiętania, więcej, więcej, produkują więcej i więcej robotnic, żeby zbierać jeszcze więcej... Plastry obrywają się pod ciężarem miodu, nowe zabudowy wypełzają z ula gdzieś pod daszek, pod dennicę, brakuje miejsca, zbudujmy nowe... Ło, takie coś pszczelarz z lubością obserwuje. To są rzutcy biznesmeni, w średniowieczu zwani kupcami, od kupienia wszystkiego do siebie.

Y05Orzeszyn o zmroku

Zima idzie, ciemność na pasiekach

I wreszcie znajdzie się wśród rodzin pszczelich pewna grupa bidoków, które będą tak oszczędzać energię, że zamiast nagromadzić zapasy na zimę, umrą w końcu z głodu, choćby dookoła wszystko kwitło i nektarowało. Nigdy nie mają dość siły roboczej, żeby odpowiedni procent poleciał w teren i nazbierał, toczą je choroby, bo i w ulu brakuje pszczół, aby zadziałały sprytne mechanizmy odporności. Takie rodziny zostają wyselekcjonowane przez niekorzystne warunki przyrodnicze, konkurencję i naturalnych wrogów. Resztka ich genów ma jeszcze ostatnią szansę się rozprzestrzenić dzięki trutniom, które słabowite i tępawe, ale jednak wyleciały z ula, zanim ten osypał się do Krainy Wiecznych Pożytków. I może niektóre się załapią na orgietkę z jakąś mniej rozgarniętą matką. Ale najdalej za dwa następne lata nie pozostanie po nich ślad.

Gdyby do układu nie wmieszał się człowiek, te trzy grupy żyłyby i umierały w toku przypadkowych mieszanek, a zatem w większości preferowane byłyby rodziny przystosowane do lokalnych warunków, część z nich by doskonale prosperowało, a pewien odsetek zawsze by musiał umrzeć z powodu niedostosowania.

Y04Dobiesz - odkład czerwcowy w sile dopiero na jesieni

Y04Dobiesz - odkład czerwcowy w sile dopiero na jesieni

Ale dlaczego człowiek w ogóle wpadł na pomysł, że pszczoły można eksploatować (czyli podbierać im ich produkcję)? Ano, tak sobie myślę, dlatego właśnie, że tak wiele spośród dzikich rodzin jednak zbierało dużo miodu i budowało dużo plastrów. Czyli to właśnie byli rzutcy biznesmeni, intensywnie gromadzący zapasy, których nie dało się nie zauważyć jako nadwyżki produkcyjnej, niewykorzystanej przez kolejne pokolenia pszczół. Aby zgromadzić nadwyżkę miodu, musiały nabudować mnóstwo plastrów i to przez całe pokolenia, wiele sezonów pozostawać wciąż w tym samym miejscu. A mając już nadwyżkę plastrów każdy "normalny" nie zajmowałby się dzikim gromadzeniem, tylko zebrał tyle, ile potrzeba, aby przetrwać ten rok i, powiedzmy, następny. A potem oddał się rozrywkom. Na przykład rojeniu, które przecież jest odpowiednikiem seksu w skali całej pszczelej rodziny. Ale nie, niektóre pszczele rodziny dążyły do wypełnienia całej dostępnej przestrzeni, aż w końcu wyglądało to jak jakieś straszliwe monstrum, bo pod ciężarem miodu plastry się obrywały, były potem doklejane, cała konstrukcja łatana... To nie miało nic wspólnego z prostymi plastrami w ulach, na pewno. Ale już z daleka pewnie pachniało miodem. Takie rodziny oczywiście stanowiły także ewolucyjne kuriozum, skoro zapach miodu rozchodził się daleko i wabił ludzkich szkodników, którzy z satysfakcją uszczuplali zapasy nie tylko z cukrów, ale i białek, porywając pierzgę i czerw (który nie smakuje rewelacyjnie, ale białko to białko).

Parę tysięcy lat później gospodarka czysto rabunkowa zaczęła zmierzać do hodowlanej, bo na dużych obszarach świata coś tam ludziom w genach się przestawiło i dodali dwa do dwóch. Wyszło im, że z upraw i hodowli żyje się lepiej i dłużej. Wkrótce ten eksperyment zastosowali też do pszczół.

Y06Baza LL02 na wylotku

Y06Baza LL02 na wylotku

Kiedy zatem ludzie zaczęli pszczoły przesiedlać do swoich barci i kłód, a wreszcie uli, wywarli na nie własną presję selekcyjną. Zapewnili im darmowe lokum, bardzo możliwe, że o wyższym standardzie niż te dostępne w przyrodzie. Ale podbierali, i to coraz więcej. W związku z tym przestały ich interesować rodziny, które w ogóle nie gromadziły nadwyżek - działo się to w sposób naturalny, to znaczy te, które nie potrafiły wyprodukować dla siebie i człowieka, po wyrabowaniu nieuchronnie umierały z głodu. Potem z selekcji wykluczono rodziny, które gromadziły tylko niewielkie nadwyżki, bo biznes musi się kręcić, więc podbierano coraz więcej. Dziś akceptację zyskują tylko linie genetyczne zdolne zgromadzić znacznie więcej niż ich zapotrzebowanie. Oczywiście, o ile mają z czego zbierać.

Czyli ludzie promują w pszczołach wyłącznie agresywnych biznesmenów, ogarniętych szałem gromadzenia i pomnażania zasobów. Podczas gdy w przyrodzie ta strategia nie zawsze się sprawdza, jest skrajna, a zatem w pewnych warunkach także musi przegrać, jak inne. Po to przyroda wynalazła różnorodność i zabezpieczyła ją odpowiednią głębokością zapisu genetycznego, aby zawsze któraś z wybranych strategii miała szansę przetrwać. Kto wie, może nawet te leniwe pszczoły, co zwykle skazane były na śmierć głodową, mają jakieś zadanie do wypełnienia? Przyroda w swojej nadmiarowości jest równocześnie niesłychanie oszczędna, co brzmi jak jakiś paradoks - ale przecież całe życie jest jakimś niewiarygodnym paradoksem.

Co nam zatem sugeruje cały ten myślowy wywód? W świecie biznesu, choć dziś może się wydawać, że tylko wielkie koncerny mają szansę na przetrwanie, maluczcy nigdy nie zaginą ze szczętem - bo zawsze jakieś, marginalne choćby, zapotrzebowanie na nich pozostanie. I tak samo u pszczół, promowanie wyłącznie modeli gospodarczych nastawionych wyłącznie na maksymalizację zapasu, stanowi odchyłek od normalności, który na dłuższą metę musi skutkować negatywnie. Pomijając pogłębione analizy gospodarki pasiecznej oraz całego rynku importu i eksportu pszczół, współczesne problemy z utratą zdolności przetrwania pszczelich rodzin upatrywałbym właśnie w tym: bezwzględnej selekcji na konkretne, potrzebne człowiekowi cechy. Bo współczesne pszczoły mają być łagodne i miodne. Resztę załatwi człowiek.

Y06Baza - grzybiarze ukradli powałki, więc pszczoły mają nowy wylotek

Y06Baza - grzybiarze ukradli powałki, więc pszczoły mają nowy wylotek

Czyli w podsumowaniu jednak muszę się zgodzić z Bushem, że popełniono po prostu błąd pychy wzmacniając wybrane cechy. Przez wiele lat naukowcy doszli do głębokiego przekonania, że (co przecież jest logiczne) wzmacniając przyczynę, uzyskają lepszy skutek. Błędem myślowym było układanie przyczyn i skutków w ciągi (czyli łańcuchy), podczas gdy w przyrodzie mamy do czynienia z siecią - dana przyczyna ma różne skutki, które mają też inne przyczyny, leżące w innym obszarze, czasem niezauważonym lub pominiętym przez obserwatora.

Kiedy pszczelarze odkryli, że większe pod względem liczby robotnic rodziny zbierają wykładniczo (a nie liniowo!) więcej miodu, oczywistym wnioskiem była decyzja o selekcji pod kątem tendencji do budowania dużych rodzin. Wielkość nazwano siłą, aby zawsze pozytywnie się kojarzyła. A z czego bierze się liczebność? Ze zdolności matki do składania dużej liczby jajeczek. Czyli wniosek jest jasny: trzeba wzmocnić cechę plenności. Ale plenne rodziny zbierają rzeczywiście więcej, ale i więcej zjadają: każda robotnica musi przecież jeść, zarówno w stadium larwalnym, czyli nieprzydatnym do zbiorów, jak i jako gotowy owad, zdolny do pracy. W ten sposób narodziły się odmiany pszczół zdolne przetrwać tylko przy stałym protezowaniu ich środowiska przez człowieka: np. przez wywózki na pożytki, gdzie ule stawia się wylotkiem w stronę paszy, a te rodziny zbierają, zbierają, zbierają...

Jeżeli jakiś pszczelarz-hobbysta zaopatrzy się w taką genetykę, szybko opanuje sztukę ograniczania w czerwieniu tej arcyplennej matki w momencie, kiedy potrzebuje mieć więcej robotnic zajętych zbiorami, a nie odchowywaniem larw. Tu oczywiście pojawia się cały aspekt rozrywkowy pszczelarstwa, bo weszliśmy z naszą ingerencją w naturalny cykl rodziny już tak głęboko, że bez dalszej naszej pomocy pszczoły muszą nieuchronnie zginąć. Na forach i spotkaniach pszczelarskich toczą się zatem niekończące się dyskusje, kiedy wzmocnić, a kiedy osłabić plenność rodziny pszczelej i jak to zrobić. Jak widać, przypomina to jako żywo socjalizm, który bohatersko walczy z problemami, które sam stworzył. Ale za to rośnie naturalne dla człowieka poczucie komfortu płynące z kontroli nad sytuacją: przejął od pszczół zarządzanie istotnymi dla nich aspektami życia roju. Oczywiście dla ich dobra, jak publicznie głoszą związki i firmy pszczelarskie, aby pszczoły ratować od wyginięcia. Niesamowite, ale niektórzy ludzie naprawdę w to wierzą.

Y00Robert - jesienna pasieka

Y00Robert - jesienna pasieka

Tak czy owak mamy do czynienia z owadami, czyli stworzeniami niesłychanie szybko się dostosowującymi (dostosowywowywującymi). Jeżeli czynnik środowiskowy, jakim jest pszczelarz, podstawia im pod wylotek pożytki, reguluje plenność przez sztuczki z izolatorami, podbiera zapasy, protezuje odporność pestycydami... No toż przecież bardzo ja ciebie proszę, to się dostosujemy. Ale jeżeli tylko jedną z tych czynności pszczelarz zaniedba, albo wykona w niewłaściwym momencie - SRU (Socjalistyczna Reforma Ustrojowa). Rodzinka się sypie. Zgodnie z naturą, bo kto nie daje rady, ten odpada z wyścigu. I pszczelarz taki ma pełne prawo i obowiązek taką osypaną rodzinę traktować jak osobistą porażkę, hańbę na dobrym imieniu zawodowca (choćby był tylko amatorem z pięcioma ulami, bo u nas już tak jest). Skoro najpierw zanabył genetykę wstępnie przeselekcjonowaną pod tym kątem, a potem wspierał jej selekcjonowane zachowania - a nagle z czymś się obślizgnął - to oczywiście jest jego wina, a nie przyrody. Dupa, nie pszczelarz.

Nie mają racji pszczelarze naturalni, że to nie wina pszczelarza, tylko nieubłagane prawa przyrody. Nieubłagane prawa przyrody to masz wtedy, kiedy przez ładne parę pokoleń (pokoleń pszczół) odchowasz sobie wstępnie zdziczałe pszczoły, pozwolisz im się selekcjonować na bazie lokalnych trudności ze strony natury, jak lokalne patogeny, łańcuch pożytków, przepszczelenie i Twoja nieporadność. I nie będziesz protezował ich odporności, regulował plenności, uzupełniał łańcucha pożytkowego ciastem. Dochowawszy się takich pszczół możemy spokojnie oddać się kontemplacji wylotka - bo wiemy dobrze, że zawsze jakiś procent rodzin musi odpaść z wyścigu, inny procent okaże się wybitnymi producentami, a reszta - średniakami. I nie będzie to zależało w dużej mierze od nas, tylko od lokalnych uwarunkowań. A nadwyżkę miodu uzyskiwać będziemy od wybranej grupy najwybitniejszych, które oczywiście poddamy sztucznym zabiegom, jak np. dołożymy im gotowych plastrów, żeby miały gdzie składować nektar w procesie jego zamiany na miód, skontrolujemy rojliwość, aby rodzina pozostała w sztuczny sposób liczebna i przez to produktywna... Ale my już jej geny powieliliśmy wcześniej, w dziale hodowlanym pasieki, gdzie nie my, a przyroda je selekcjonuje, więc parę wybrańców możemy poświęcić na ołtarzu produkcji i nieczemu zasadniczo to nie zaszkodzi. W końcu nam też się należy nasza działka, nieprawdaż?

Autor: @Krzysztof Smirnow kategoria:
Tagi : #krotochwile, #dumania,

Komentarze